czwartek, 27 grudnia 2018

Pranie w Kanadzie

W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do posiadania własnej pralki. W każdym mieszkaniu, czy domu jest pralka. Zwykle w łazience, a jak nie ma miejsca, to w kuchni lub w przedpokoju. W Kanadzie jest inaczej, w blokach w mieszkaniach raczej pralek nie ma,
za to jest pralnia gdzie stoją pralki i suszarki i za opłatą można sobie zrobić pranie. Jak
jest w domkach, chyba różnie. W części na pewno jest pralka i suszarka, a w części
pewnie nie. Jak się idzie ulicami miasta to co jakiś czas są miejsca gdzie można zrobić
pranie (znane nam z amerykańskich filmów) i zwykle nie są one puste.
Dlaczego tak? Ciężko powiedzieć, ale można posnuć trochę przypuszczeń. Pierwsza
kwestia jest taka, że tu raczej nikt nie ma tylko pralki. Pranie od razu po praniu suszy się w
suszarce bębnowej. Co oznacza, że trzeba mieć dwie maszyny, do tego, jak to w
Ameryce, maszyny są nieco większe niż nasze… A łazienki, przynajmniej te w blokach, nie
są duże. Drugą kwestią jest cena – jak patrzyliśmy na reklamy to ceny za komplet: pralka
+ suszarka zaczynają się od ok 1000CAD, co nie jest wcale małą sumą.



No to jak wygląda pranie? Ano jak już nazbieramy brudnych rzeczy to pakujemy je w
koszyk, torbę albo wózek i zjeżdżamy windą do piwnicy. Tam wchodzimy do pralni – w
naszym bloku jest 6 pralek i 6 suszarek + chyba 2 zlewy do prania ręcznego. Do tej pory
(byliśmy na razie 2 razy) nigdy nie było tak aby nie było wolnych miejsc. Wybieramy
pralkę, wsadzamy pranie, wlewamy detergent lub wsadzamy kapsułkę i trzeba wybrać
program. No i tu jest trochę inaczej, bo mamy następujące opcje:
1. rzeczy: słabo zabrudzone, średnio zabrudzone i mocno zabrudzone
2. temperatura: niska, średnia, wysoka
3. rzeczy: delikatne, normalne, „perm. press” (z ostatnią opcją nie wiem do końca o co
chodzi)
Wybieramy te trzy opcje, wyświetla nam się cena, wsadzamy specjalną kartę i wciskamy
guzik start. Jak nie mamy dostatecznie dużo funduszy na karcie, to kartę można
doładować przelewając środki z kary kredytowej lub debetowej na specjalnym terminalu
który również jest w pralni.
My nastawiliśmy od razu dwa prania – jedno czarne i drugie kolorowe. Programy
zwykle trwają do 60 min. Zostawiamy pranie i wracamy do domu. Za godzinę wracamy na
dół, wyciągamy rzeczy z pralki i wstawiamy do suszarki. Tu do wyboru jest tylko
temperatura suszenia: wysoka, średnia, niska oraz bez grzania (znowu nie wiem jak ma
działać ostatnia opcja, ale może to jest do super delikatnych rzeczy?). Ponownie używamy
tej samej karty i mamy kolejną godzinę czasu. Po skończonym suszeniu wyciągamy
rzeczy z suszarki pakujemy w koszyk, worek, czy wózek i wracamy z nimi do domu.
Rzeczy są suche i ciepłe oraz mocno naelektryzowane, ale można je od razu poskładać i
schować do szafy.



Jak to wychodzi kosztowo? No cóż, jak wspominałem wcześniej, pralki są duże, my
zbieraliśmy pranie 2 tygodnie i te dwie pralki nie były jakoś mocno załadowane. W
zależności od wybranych opcji pranie kosztuje 2.25 CAD do ok 3 CAD za pralkę + 2 CAD
za suszenie. Czyli pranie rzeczy z dwóch tygodni z dwóch osób kosztuje poniżej 10 CAD.
Mało, czy dużo rzecz względna. Jak założymy, że pralkę i suszarkę kupujemy w taniej
opcji (ok 1000 CAD) to jest 100 prań. Oczywiście w teorii, bo jeszcze trzeba doliczyć koszt
prądu i wody. 100 prań to jest ok 50 miesięcy czyli ponad 4 lata. Dodatkowo nie trzeba się
martwić o naprawy… Z drugiej strony, nie wiadomo kto i co prał wcześniej… Cóż każdy
system ma swoje wady i zalety. Ale przyznam, że nie bardzo sobie wyobrażam wędrówkę
z wielkim worem prania 15 min do najbliższego punktu z pralkami i potem siedzenia tam
2h w oczekiwaniu aż pranie się zrobi i wysuszy…

sobota, 15 grudnia 2018

Prawo jazdy w Ontario cz. 1



Dziś wpis gościnny - Grześ pisze o zdawaniu na prawo jazdy, polecam!:

Kanada jest krajem dużych przestrzeni, dotyczy to zarówno ogółu – całego kraju, jak i konkretnych lokalizacji. Mam tu na myśli to, że nawet miasta są nieco inne niż jesteśmy przyzwyczajeni. Przykładowo Toronto – największe miasto w Kanadzie – ma stosunkowo małe centrum z wysoką zabudową, a poza tym kilometrami ciągnące się “domkowiska” w których jak rodzynki tkwią centra handlowe bądź skupiska wyższej zabudowy. I mimo, że domki są upakowane na gęsto, to wszędzie jest daleko. W naszym przypadku do najbliższego większego sklepu trzeba iść szybkim marszem ok 15 min, a do centrum handlowego należy podjechać autobusem (do przystanku idzie się też ok 15 min). Jest to bardzo fajne, bo daje okazję do “poruszania się”, ale jest już trochę mniej fajne jak się wraca z zakupami. No i należy pamiętać, że mimo wszystko wciąż mieszkamy w mieście. I tu dochodzimy do sedna, czyli do samochodu. W mieście da się bez niego żyć (komunikacja miejska jest droga, ale działa całkiem sprawnie), ale na przedmieściach bądź kawałek od miasta samochód jest niezbędny. No chyba, że ktoś bardzo lubi chodzić i ma naprawdę dużo czasu.

Znalezione obrazy dla zapytania driver's handbook

Moje pierwsze zaskoczenie dotyczyło tego, że prawo jazdy nie jest dokumentem wydawanym przez rząd centralny – czytaj przez Kanadę, tylko przez prowincję. Co za tym idzie każda prowincja sama ustala sposób nabywania uprawnień do kierowania pojazdami. Jak to wygląda w Ontario? Prowincja Ontario jakiś czas temu stwierdziła, że najwięcej wypadków powodują świeży kierowcy w godzinach nocnych i aby temu przeciwdziałać wprowadzili ciekawy system. O prawo jazy można się ubiegać w wieku lat 16. Najpierw należy zdać egzamin z teorii i wtedy uzyskuje się prawo jazdy G1 – uprawnia ono posiadacza do jeżdżenia samochodem osobowym tylko w towarzystwie doświadczonego kierowcy (takiego który ma pełne uprawnienia co najmniej 4 lata), w dzień (nie wolno jeździć między północą a 5 rano) i po drogach lokalnych (zakaz używania autostrad). To z grubsza tyle – jest jeszcze parę ograniczeń, ale są one mniej istotne. Po 12 miesiącach szlifowania umiejętności na drogach lokalnych pod czujnym okiem doświadczonego kierowcy można ubiegać się o prawo jazdy G2. Co ciekawe okres ten można skrócić do 8 miesięcy jeśli zrobi się kurs prawa jazdy w ośrodku szkoleniowym zaaprobowanym przez wydział komunikacji. Egzamin na G2 jest już egzaminem praktycznym i podobno nie jest trudny. Posiadacz G2 może już prowadzić samodzielnie i właściwie bez żadnych ograniczeń – musi mieć 0 promili alkoholu we krwi (przy pełnym prawie jazdy można mieć 0,5 promila) oraz nie może wieźć w samochodzie więcej osób niż jest działających pasów bezpieczeństwa (niepełnoletni posiadacze G2 mają jeszcze kilka obostrzeń). Po 12 miesiącach szczęśliwy posiadacz G2 może zdać ostatni egzamin praktyczny i otrzymać prawo jazdy G. Tak więc cały proces trwa minimum 20 miesięcy – czy to działa? Ciężko mi powiedzieć, trzeba by zajrzeć do statystyk.
A jak to wygląda w przypadku imigrantów? No cóż, nie jest słodko… Ci, którzy mają dużo szczęścia (albo bardziej obrotne rządy) i ich kraje podpisały umowę z Kanadą, po prostu wymieniają swoje prawo jazdy na kanadyjskie (prawo jazdy należy również wymienić jeśli przeniesie się do innej prowincji – na szczęście jest to z automatu), reszta, w tym Polacy, muszą zdawać egzaminy. Na szczęście ścieżka jest nieco krótsza i da się to załatwić szybciej niż w 20 miesięcy.
Pierwszą rzeczą jest zdanie egzaminu teoretycznego (co ciekawe egzamin jest dostępny w 20 językach w tym i po Polsku). W tym celu należy się co nieco przygotować. Można nabyć oficjalną książkę dla kierowców w wersji papierowej (koszt ok 16 CAD), ale dokładnie to samo jest na stronie internetowej (dla ciekawych: https://www.ontario.ca/document/official-mto-drivers-handbook). Książeczkę warto przeczytać bo zawiera całą potrzebną wiedzę na egzamin teoretyczny, dodatkowo jest całkiem przystępnie napisana i ma sporo praktycznych porad “z życia wziętych”. Nie są to suche przepisy, a raczej zestaw reguł którymi się powinno kierować na drodze. Po lekturze warto poćwiczyć, można to zrobić na stronie https://www.g1.ca/. Ogólnie egzamin składa się z 40 pytań zebranych w dwie sekcje: 20 pytań ze znaków drogowych i 20 pytań z przepisów (w tym są pytania ile punktów karnych można zebrać za jakie wkroczenia oraz co wolno a czego nie wolno posiadaczowi G1 i G2). W każdej sekcji można zrobić 4 błędy i nie ma limitu czasowego. Ogólnie test raczej nie jest trudny. To, na co Polacy uważać powinni to:
  • Trzeba przejrzeć znaki drogowe – np. znaki ostrzegawcze mają inny kształt. Ogólnie znaków jest dużo mniej i są podobne ale należy uważać. Ciekawych odsyłam do oficjalnej książki kierowcy: https://www.ontario.ca/document/official-mto-drivers-handbook/signs
  • Dużo jest skrzyżowań równorzędnych na których pierwszeństwo ma ten który przyjechał pierwszy. Jeśli dwa samochody przyjechały w tym samym czasie pierwszeństwo ma ten po prawej.
  • Autobusy szkolne – u nas tego nie ma, a tu, z racji odległości,  autobusów szkolnych jest dużo. Ogólnie jak autobus szkolny staje i “wystawia” znak stop samochody jadące w obu kierunkach muszą się zatrzymać. Ma to sens, bo dzieciaki wysiadają i jak to dzieciaki od razu przebiegają przez ulicę. Tak czy siak trzeba na to uważać bo, poza kwestią bezpieczeństwa, można zarobić za to dużo punktów karnych.
Jak już mamy G1 w kieszeni to obcokrajowcy mają do wyboru 3 drogi:
  1. Pójść normalnym trybem – czasochłonne, no i gdzie znaleźć kierowcę z 4-ro letnim doświadczeniem który by nam asystował.
  2. Na podstawie zagranicznego prawa jazdy, które ma się ponad rok można od razu podejść do G2.
  3. Jeśli mamy zagraniczne prawo jazdy, które ma ponad 2 lata i dokument od organu wydającego prawa jazdy, że mamy doświadczenie w prowadzeniu samochodu co najmniej 2 lata to można od razu zdawać na G. Ma się na to tylko jedną szansę – jak się nie uda, to można zdawać na G2.
W praktyce żaden urząd nie wystawi nam takiego zaświadczenia, na szczęście honorują zwykłe zaświadczenie o posiadanych uprawnieniach do kierowania pojazdami (ja takie zaświadczenie wyrobiłem sobie w Polsce w wydziale komunikacji – kosztowało to ok 17PLN). Oczywiście prawo jazdy i zaświadczenie muszą być przetłumaczone przez licencjonowanego tłumacza (sprawdzają to) – mnie to kosztowało 70 CAD.
A jak wygląda praktyka? Egzamin teoretyczny zdaje się od ręki. Ja pojechałem do ośrodka w Mississaudze (stosunkowo niedaleko od nas – tylko ok 1,5h jazdy komunikacją). Na miejscu pan w informacji zapytał, co potrzebuję i dostałem numerek. Byłem pierwszy w kolejce, więc zaraz podszedłem do “okienka”. Pani dokładnie przejrzała dokumenty, sprawdziła tłumaczenia, sprawdziła licencje tłumacza. Wpisała mnóstwo danych do systemu i zrobiła kilka kopii wszystkich dokumentów. Potem wypełniłem jeszcze dwa druczki, badanie wzroku (mają do tego maszynkę na miejscu), zdjęcie (też mają maszynkę na miejscu) i oczywiście płatność ok 105 CAD. Całość zajęła ok 20-30min. Oryginał zaświadczenia pani zabrała, ale moje polskie prawo jazdy (i oryginały tłumaczeń) dostałem z powrotem. Potem przeszedłem do salki z komputerami gdzie zdaje się egzamin. Komputerów sporo, bo ponad 70, siadasz, dotykasz ekranu (ekran dotykowy, nie ma klawiatury ani myszki), wybierasz swoją datę urodzenia, jeszcze tylko pytanie wzorcowe i można zaczynać. Jak się jakiegoś pytania nie zna to można je przesunąć na koniec. Po każdym pytaniu dostaje się informację, czy odpowiedziało się poprawnie, czy nie, a jak nie to która odpowiedź była poprawna. Po zakończonym teście trzeba chwilę poczekać (ja czekałem jakieś 20min) i dostaje się tymczasowe prawo jazdy G1 – prawdziwe przysyłają pocztą w okresie do 6 tygodni. Jak się nie uda to za ok 15 CAD można test powtórzyć.
Ja zdecydowałem się od razu zdawać na G. Termin można zarezerwować przez internet – w moim przypadku najbliższe terminy były za ok 1 miesiąc. Egzamin praktyczny (zarówno na G2 jak i na G) kosztuje ok 90 CAD płatne przy rezerwacji. Ponieważ mam tylko jedną próbę, to zdecydowałem się wykupić sobie parę jazd z instruktorem – ale na razie to pieśń przyszłości – egzamin mam dopiero w połowie stycznia. A no i ciekawostką jest to, że na egzamin należy przyjechać własnym samochodem (najlepiej w towarzystwie innego kierowcy, bo jak się nie zda, to ktoś musi prowadzić z powrotem…). Na szczęście moja szkoła wypożycza również samochody na egzamin, więc mam nadzieję, że poćwiczę na tym samym samochodzie na którym będę zdawał.

środa, 12 grudnia 2018

Pierwszy film w kanadyjskim kinie

Wczoraj byliśmy pierwszy raz tutaj w kinie, na Narodzinach Gwiazdy (A Star Is Born). Tutaj to grają od października, a w Polsce nie wiadomo dlaczego premiera była dopiero 30 listopada, już po naszym wyjeździe.
Bilety kupiłam przez internet, ale zdziwiło nas, że nie mogliśmy wybrać miejsc. Okazuje się, ze tu kupuje się bilet i zajmuje miejsca wg kolejności przyjścia. Bilety za 2 osoby kosztowały 17 dolarów, więc wcale nie drogo.

Znalezione obrazy dla zapytania cineplex queensway

Jak wszystko tutaj, najbliższe kino okazało się być całkiem daleko, 7km stąd. Poszliśmy sobie na piechotę, bo nie było bardzo zimno. Kina tutaj raczej są oddzielnymi budynkami, a nie częścią centrów handlowych. Od ulicy jest do przejścia jakieś 400m parkingu, które tutaj są gigantyczne, bo miejsca dostatek, a samochody są większe. Po drodze widziałam ogłoszenie 'Pierogy outlet', ale nie zrobiłam zdjęcia, bo było ciemno. Może następnym razem :)
Wszystko tu jest dostosowane pod ruch samochodowy: centra handlowe, urzędy, biura; co dla nas teraz oznacza sporo chodzenia, ale jak będziemy mieć samochód będzie oznaczało zero chodzenia. Skoro do najblizszego sklepu jest kilometr, to nie opłaca się tam iść na piechotę. W Warszawie najbliższy sklep jest na tyle blisko, że się tam chodzi, a nie jeździ, a to już jakiś ruch.
Wracając do kina, znaleśliśmy więc ten wieki budynek na wielkim parkingu, jest część VIP, gdzie podobno można zamówić jedzenie do stolika / siedzenia i jeść w trakcie filmu, są też kanapy. My, zwykli śmiertelnicy, poszliśmy do części zwykłej. Można tu kupić wino albo piwo w puszkach, oczywiście jest też popcorn, w różnych smakach, ale też jest bar, gdzie podają pizzę, poutine, burgery i hotdogi. Wzięliśmy hotdogi. Dostaliśmy 2 buły z parówką, trochę ubogie, ale na szczęście Grześ się zorientował, ze można sobie dobrać dodatki samemu. Do wyboru sosy: keczup, musztarda i sweet relish (tego nie odważyliśmy się spróbować), dodatki: prażona cebulka, cebula smażona, piekane ogórki konserwowe, papryczki chili i jescze coś. Hot dog całkiem dobry, dużo lepszy niż te na naszych stacjach benzynowych. Sprzedawali tam jeszcze chyba mrożony jogurt czy coś innego słodkiego.
Poszliśmy na salę, gdzie, nie wiadomo czemu, oślepiały nas 2 wielkie reflektory. Przed seansem puszczali jakieś quizy i gry, można było w nie grać, jeśli się miało wgraną aplikację. Spróbujemy zagrać następnym razem, bo pytania były typu 'Na podstawie twórczości jakiego autora powstał film 'Sherlock Holmes i dr Watson' i 4 odpowiedzi. Można podobno wygrać popcorn i takie tam. Widocznie nie tylko nam te oślepiające światła przeszkadzały, bo kiedy w końcu pojawiła się plansza 'Prosimy wyłączyć telefon', jakaś babka z tyłu krzyknęła 'A wy wyłączcie te cholerne światła'. W końcu wyłączyli i wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczął się film. Mnie się bardzo podobał, świetnie zagrany i zaśpiewany, tylko czasem nie mogłam zrozumieć Bradleya Coppera, nie mówiąc już o aktorze grającym jego brata (Sam Elliott).
A tu macie link do sklepu z pierogami:
http://supremepierogies.ca/outlet-store/


niedziela, 2 grudnia 2018

The little differences

Małe różnice między Polska a Kanadą:
- ceny w sklepach są podawane bez podatku VAT. Jest on oczywiście niższy niż w Polsce, a wysokość zależy od prowincji, w Ontario jest to 13%. Alberta ma chyba najniższy podatek. Jak się kupuje w sklepie internetowym, to ostateczna cena zależy od adresu odbiorcy. Tak więc trzeba pamiętać, że przy kasie zawsze się zapłaci więcej niż sumę cen na metkach.

- Niby mają system metryczny, ale na przykład ceny owoców i warzyw są podawane w funtach (lb). 

- w Toronto do autobusu wchodzi się przednim wejściem i odbija kartę albo płaci gotówką. W przodzie autobusu są miejsca niebieskie, przeznaczone dla osób starszych, niepełnosprawnych albo z dziećmi, a dalej, w tylnej części są siedzenia czerwone dla wszystich. Całkiem fajne rozwiązanie moim zdaniem.

- Światła autobusu na górze są niebieskie, dzięki temu od razu z daleka widać, że to autobus, a nie ciężarówka.

Podobny obraz

- Kanadyjczycy zdaje się mają potrzebę większej przestrzeni osobistej; jak stoją w kolejce to w większej odległości od siebie niż my.

- Lodówki i kuchenki są jakies 1,5 raza większe niż nasze. Byliśmy w IKEI, kuchnie wystawowe są tam gigantyczne. Można zauważyć różnicę rozmiarów wszystich pokoi wystawowych.

- A propos IKEI: nie przyszło nam do głowy, że w Kanadzie rozmiary kołder z IKEI mogą być inne niż w Europie. Zabraliśmy ze sobą ulubioną poszewkę na kołdrę 200x200cm z zamiarem kupienia kołdry do niej na miejscu, a tu niespodzianka: są 3 rozmiary kołder:
Twin  - 218cm x 162cm
Queen - 218cm x 218cm
King - 218cm x 259cm
Podobno są ludzie, którzy kupują king size, jak dla mnie to rozmiar dla związków poliamorycznych.





sobota, 1 grudnia 2018

Lądowanie

W końcu, po miesiącach czekania, tygodniach przygotowań i ostatnich godzinach gorączkowego dopakowywania kolejnych 'niezbednych' rzeczy do walizek udało nam się szczęśliwie wylądować w Toronto. Jeśli chodzi o walizki, to wykorzystaliśmy limit kilogramów do ostatniego grama. Do bagażu podręcznego napchaliśmy wszystkie najcięższe rzeczy, bo go nie ważyli. Tak więc w mojej torebce znalazły się między innymi: aparat canon, dysk przenośny i statyw do aparatu.
Lecieliśmy bezpośrednim lotem z Warszawy do Toronto. Oferta LOTu, jeśli chodzi o filmy, chyba się poprawiła od ostatniego mojego lotu, obejrzeliśmy sobie w końcu Wonderwoman i Solo. Nawiasem mówiąc Solo był całkiem niezły, nie wiem, czemu aż tak do zjechali w recenzjach. Jedzenie też było spoko, Grześ marudził, że się nie naje, bo za mało, ale nie było tak źle. Ciastko z kremem - pycha.
No więc lecieliśmy sobie jakieś 8 godzin, bo był dobry wiatr. Na lotnisku docelowym jak zwykle była wielka kolejka do sprawdzania paszportów. Jak dotarliśmy do urzędnika i powiedzieliśmy mu, że jesteśmy nowymi rezydentami, to nam pokreślił nasz formularz celny na różowo, wpisał tam jakieś tajemnicze kody i powiedział, że mamy iść do działu Immigration. Poszliśmy dalej. Nasza różowa kartka nie uszła uwagi następnego urzędnika, kazał nam skręcić w jakąś boczną alejkę, gdzie był inny pokój z okienkami, na szczęście nie było ludzi w kolejce. Kolejny urzędnik wziął od nas papiery (Confirmation of Permanent Residency) i paszporty i kazał czekać. po jakichś 10 min wezwał nas, kazał podpisać papier, że jesteśmy w związku i niekarani i oddał nam paszporty. Do nich zszywaczem przyczepił kartkę z Confirmation of PR, złożoną. Tak więc teraz mamy paszporty z tym papierem w środku. Chyba będziemy mogli się tego pozbyć, jak już dostaniemy karty stałego pobytu. Mają przyjść na adres, który podaliśmy w formularzu celnym.
Dalej był odbiór bagażu, a potem długa kolejka do cła. Większość ludzi nic nie deklarowała i po prostu oddawała wypełnione formularze, ale my z naszym różowym papierem zostaliśmy pokierowani do kolejnej alejki w bok, gdzie była kolejna długa kolejka do kontroli celnej. Było tam sporo ludzi z psami, pewnie z naszymi kotami też jeszcze raz tam trafimy. Była jedna para z dzieckiem, która miała przetrząsany dosłownie cały bagaż. Na szczęście nas to ominęło. U celnika mieliśmy zostawić listę naszych rzeczy, które przewozimy i tych, które potem przyjdą pocztą. W domu sobie przygotowaliśmy tę listę w excelu, ale nie byliśmy pewni, czy rzeczy w bagażu mają być na tej samej liście, co rzeczy wysyłane paczką, więc zrobiliśmy 1 listę wszystkich rzeczy oraz oddzielne listy do bagażu i paczek. Celnik w ogóle nie chciał słuchać, co mu mówiliśmy, o tych podwójnych listach, tylko po prostu wziął wszystkie kartki, podstemplował, zrobił kopię i kazał nam iść do jakiegoś innego okienka, żeby dostać jakąś pieczątkę. Chciałam jeszcze spytać o koty, ale on nie był chętny, żeby cokolwiek tłumaczyć ani z nami rozmawiać, więc wzięliśmy, co dał i poszliśmy dalej. Dalej już poszło gładko, wyszliśmy, przywitaliśmy się z Lukaszem i pojechaliśmy do ich domu (2 autobusami i jakiś kilometr na piechotę). Dotarliśmy na godzinę 23. Obyło się bez budzenia się w środku nocy na szczęście :)