piątek, 26 kwietnia 2019

Tektura i sizal

by G.

    Ponieważ doszły mnie słuchy, że poprzedni post się spodobał (może nie były to wielkie okrzyki radości, ale oddźwięk był zdecydowanie pozytywny) to postanowiłem dalej pouprawiać trochę autoreklamy i zrobić kolejny wpis z serii "dzieła moje". Jak już pisałem wcześniej przyszła zamówiona na Amazonie sizalowa lina (600 stóp 1/2 calowej średnicy co daje prawie 183 metry prawie 13 mm liny), nadszedł więc czas na rozszerzenie działalności o nowe materiały. Użycie w projektach sizalu nie zmniejsza ich ekologiczności albowiem sizal jest materiałem naturalnym pochodzenia roślinnego - dokładniej otrzymuje się go z agawy. No ale wracajmy do tematu.
    Lina została zakupiona w celu robienia drapaków dla kotów, nie powinno być więc dziwne, że pierwszy projekt jest własnie drapakiem :) (kolejne zresztą również). Postanowiłem zacząć od rzeczy prostej - drapaka poziomego okrągłego. W tym celu wyciąłem dwa kółka z tektury o średnicy ok pół metra, skleiłem je aby uzyskać sztywną podstawę i na to nakleiłem spiralnie linę. Efekt widać na zdjęciu poniżej.


    Ponieważ nasze koty preferują drapanie obiektów pionowych to stwierdziłem, że warto spróbować dostarczyć im takowe miejsce do drapania. Pewnym problemem było wymyślenie jak bez materiałów bardziej sztywnych (np. sklejki) uzyskać stabilny produkt. Odpowiedź jest prosta, choć może niekoniecznie oczywista - stół. Stół posiada nogi, które zapewniają wystarczającą stabilność. Ponieważ nie chciałem przyczepiać liny na stałe do nogi od stołu to postanowiłem zrobić tuleję kartonową owiniętą liną, którą się następnie zakłada na nogę stołową - daje to elastyczność w razie ewentualnego przemeblowania. Ponieważ tektura nie bardzo chce się wyginać w ładne łuczki to zrobiłem tuleję ośmiokątną. Po naklejeniu dość grubej i sztywnej liny uzyskałem drapak prawie okrągły. Efekt końcowy wyszedł całkiem zadowalający.


    Trzeci projekt dotyczy również drapaka stojącego ale tym razem samodzielnego. Przyznam, że już nie pamiętam czy na takie rozwiązanie wpadła Beata, czy podpatrzyliśmy je w jakimś sklepie. W każdym razie są to dwa elementy połączone jednym końcem (drapak sizalowy i kartonowy). Rozstawienie przeciwnych końców zapewnia stabilność. Moje rozwiązanie posiada obrotowe mocowanie na górze i łatwy demontaż od podstawy - co pozwala obrócić drapak na drugą stronę po zużyciu pierwszej lub w ogóle go wymienić. Wynik jest dość interesujący, mam tylko nadzieję, że kotom również się spodoba, ale o tym przekonamy się w przyszłości.


    Kolejne projekty są wykonane całkowicie z kartonu i są raczej meblami :) Pierwszy to półka dla kotów, aby ułatwić im dostanie się na gorę "kwadratów". Półka jest mocowana do ściany "kwadratów" w sposób bezinwazyjny. O dziwo z kartonu da się zrobić całkiem sztywne i wytrzymałe elementy.



    Na razie ostatnie dwa projekty to półki do szafy i karmnik dla kotów. Pierwotnie zamierzaliśmy kupić jakieś proste półki aby zwiększyć powierzchnię użytkową szafy, ale jakoś nic nam nie wpadło w oko. A ponieważ miałem trochę czasu i pomysł to wykonałem takowe samodzielnie. W sumie to podobnie było również z "karmnikiem" - specjalnym konstruktem na suchą karmę, która wymaga troszkę więcej wysiłku, niż podejście i zjedzenie. W tym wypadku trzeba jeszcze łapą wyciągnąć chrupki na zewnątrz. "Karmnik" ma otwierany wlot na górze którędy wsypuje się karmę, która z kolei w miarę równo rozsypuje się na cztery poziomy. Kot ma do wyboru szesnaście otworów z których może sobie wyciągną jedzenie.


    Podsumowując, po wykonaniu tych kilku projektów doszedłem do dwóch wniosków. Po pierwsze zaskakująco dużo rzeczy można zrobić z tektury - wymaga to nieco innego podejścia niż przy pracy z drewnem lub metalem, ale nie wymaga za to za bardzo specjalistycznych narzędzi, a i czas potrzebny na wykonanie jest niezbyt długi. Drugi wniosek jest natury bardziej filozoficznej. Przyjeżdżając tutaj myślałem, że przyjdzie mi się pożegnać na czas dłuższy z majsterkowaniem - brak dostępu do warsztatu i takie tam. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, wydaje się, że to czy ktoś coś robi czy nie zależy bardziej od charakteru i osobowości niż od dostępności narzędzi. Ciekaw jestem czy tak jest tylko w moim przypadku, czy jest to bardziej uniwersalna reguła :)

czwartek, 18 kwietnia 2019

Alkohol w Ontario

by G.

    Do tej pory jakoś tak pomijaliśmy dość wszystkich interesujący temat jakim jest alkohol. Dzisiaj postanowiłem naprawić to niedopatrzenie i co nieco napisać w temacie. Zacząć trzeba od tego, że tak jak z wieloma rzeczami w Kanadzie, tak i z alkoholem jest różnie w różnych prowincjach. W Ontario są właściwie dwie sieci sklepów w których dostępny jest alkohol (i tylko alkohol): LCBO i Beer Store. Wino i piwo można jeszcze znaleźć w niektórych sklepach sieci Loblows (sieć supermarketów spożywczych) i to właściwie tyle. Alkoholu nie dostaniemy w zwykłych supermarketach, ani w sklepach osiedlowych czy na stacjach benzynowych. Nie ma również otwartych 24 h na dobę bud z alkoholem. Ale tak nie jest wszędzie, w sąsiednim Quebecku alkohol można dostać w każdym supermarkecie i w większości spożywczaków - ot taka specyfika prowincji.



    Ponieważ najbliżej nas jest LCBO to tam chodzimy, więc nasza wiedza dotyczy głównie tej sieci. Sklep jest dobrze zaopatrzony, w środku znajdziemy duży wybór piwa, win i mocniejszych alkoholi. Ale po kolei. Piwa są dostępne w wersji ciepłej i z lodówki. Jeśli o wybór to właściwie są piwa z całego świata - są wyroby miejscowe i międzynarodowe, ale także piwa z Belgii, Niemiec, Czech, jak również i z Polski. Piwa głównie są dostępne w puszkach, ale w odróżnieniu od naszych puszki mają dość dowolną objętość pomiędzy 400 a 500 ml. Na przykład ostatnio nabyliśmy dwa piwa, jedno miało puszkę 440 ml a drugie 473 ml.

Polskie piwa w LCBO.

    Jeśli chodzi o wina, to wybór również jest bardzo duży. Tak jak i w przypadku piw dostępne są wyroby miejscowe - dość dużo winnic jest w okolicach Niagary i można dostać całkiem dobre wina produkowane własnie tam, jak i wina z całego świata: Argentyńskie, Włoskie, Hiszpańskie, Francuskie, Australijskie itd. W odróżnieniu od piwa butelki z winem są w standardowym rozmiarze 750 ml, choć zdarzają się i większe 1 l, 1,5 l. Co ciekawe Carlo Rossi dostępne w Polsce w 1,5 l butelkach tu dostępne jest w butelkach o takim samym kształcie ale 3 l.
    LCBO oferuje również szeroki wybór cięższych alkoholi. Przyznam, że ponieważ nie jesteśmy specjalnymi użytkownikami takich trunków, to tej części sklepu za bardzo nie zwiedzaliśmy. Ale wiem, że bez problemu można dostać tu polskie wódki. Zdjęcia poniżej. Poza wyborową i Sobieskim było jeszcze puste miejsce po Luksusowej :)


    Jeśli chodzi o ceny alkoholu to wydaje mi się, że są nieco wyższe niż u nas jeśli przeliczymy bezpośrednio, ale w stosunku do zarobków to wydaje mi się, że jest trochę taniej. Przykładowo butelkę zwykłego wina można dostać w przedziale 10 - 15 CAD (ok 30 - 45 zł). Oczywiście należy do tego doliczyć podatek i kaucję za butelkę. A właśnie, jest tutaj bardzo ciekawy system kaucji. Kupując dowolną butelkę wina płacimy kaucję ok 30 centów, a za puszkę piwa 10 centów (nie wiem jak jest z wódkami, bo jeszcze nie kupowaliśmy). Kaucję można odzyskać zanosząc puste opakowania do Beer Store i tylko tam. Nie potrzeba żadnych dowodów zakupu i nie ma podziału na opakowania zwrotne i nie zwrotne. Wszystkie opakowania po piwie i winie są obarczone kaucją i zwrotne. Przyznam, że takie rozwiązanie bardzo mi się podoba. Dodatkowym efektem takiego rozwiązania jest to, że praktycznie nie widziałem nigdzie śmieci w postaci pustych puszek, czy butelek. Oczywiście nie sądzę, aby groźba utraty kilkudziesięciu centów kogokolwiek powstrzymała przed ciśnięciem pustej butelki w krzaki, ale zawsze znajdzie się ktoś dla kogo taki pieniądz piechotą nie chodzi.

Ciekawostki:

  • Na stronie internetowej Beer Store można wybrać alkohole do kupienia i sklep w którym się chce odebrać zamówienie, a potem tylko tam podjechać i zabrać zakupy (chyba nie dostarczają do domu).

czwartek, 11 kwietnia 2019

Zabawy z tekturą

by G.

    Tym razem będzie wpis nieco odbiegający od tematu. Postanowiłem pouprawiać trochę prywaty, oczywiście za zgodą właścicielki bloga ;) Tak więc dzisiaj będzie o moich zabawach z tekturą falistą.
    Zacząć należy od tego, że, jak już wiecie, nie tak dawno wprowadziliśmy się do obecnego lokum i jak pewnie również wiecie, owo lokum było nieumeblowane. Większość mebli nabyliśmy w Ikei, a co za tym idzie, po montażu wyżej wymienionych pozostało nam sporo tekturowych pudeł. Pomni faktu, że w niedalekiej przyszłości mają do nas przyjechać koty i, że w związku z tym potrzebne będą drapaki postanowiliśmy opakowania zostawić. Starannie porozkładane wylądowały w składziku. Nie minęło wiele czasu, gdy pojawiły się pierwsze potrzeby.
    Pojawiła się potrzeba miejsca na klucze. Przez jakiś czas szukaliśmy po okolicznych sklepach, ale jakoś nic nam nie wpadło w oko. Postanowiłem więc spróbować swoich sił jako designer i producent. Efekt można zobaczyć na zdjęciu poniżej. Dodać należy, że produkt jest całkowicie ekologiczny - w całości wykonany z materiałów z odzysku oraz bez użycia kleju (korpus wykonany jest z tektury, wieszaczki z drutu). Jak na razie "mebel" sprawdza się całkiem dobrze, a do estetyki kartonowej już się przyzwyczailiśmy.


    Niedługo potem pomyślałem, że potrzebuję pudełko na śrubki. Wiem, że wiele osób może uznać, że nie jest to produkt pierwszej potrzeby, ale po montażu mebli zostało nam trochę "śrubek", a jakoś nie lubię trzymać różnych "śrubek" wymieszanych razem w jednym woreczku. Tym razem już nawet nie szukałem po sklepach, szczególnie, że estetyka pudełka na śrubki nie ma aż tak dużego znaczenia. I tak powstał kolejny ekologiczny projekt - również wykonany bez użycia kleju i w całości z tektury z odzysku.


    Jak już wspomniałem wcześniej, niedługo mają przyjechać koty, więc był już najwyższy czas zabrać się za bardziej poważne projekty. W tym celu nabyliśmy w Canadian Tire (Kanadyjska Opona) podstawowe narzędzia: nóż do tapet (taki z łamanym ostrzem) i pistolet do kleju (tzw. gluegun). Wcześniejsze projekty wykonywałem przy użyciu noża kuchennego - nie jest to optymalne rozwiązanie - nóż szybko się tępi, no i cóż - do tego celu nie jest zbyt wygodny. I tak oto kolejne projekty nieco straciły na ekologiczności, bo co prawda nadal są wykonane w całości z tektury z odzysku, ale zawierają również klej.
    Pierwszy projekt obejmował "wkładkę do kwadratów". W Ikei nabyliśmy tak zwane "kwadraty", mebel o dźwięcznej nazwie Kallax (https://www.ikea.com/ca/en/catalog/products/10275862/) do którego to można również w Ikei nabyć różne dodatki w postaci: drzwiczek, szuflad i całej masy różnych pudełek. Ja zrobiłem miejsce do spania dla kotów z jednej strony z okrągłym wejściem, a z drugiej z drapakiem. Wynik można zobaczyć na zdjęciach poniżej:



    Kolejny pomysł to kartonowe legowisko dla kota. Mieliśmy coś takiego w Warszawie, a tutaj jakoś nic podobnego nie znaleźliśmy w sklepach zoologicznych (ale też jakoś bardzo mocno nie szukaliśmy ;)). Projekt obejmuje sporą ilość tektury zwiniętej w spiralę. Nie wiem dlaczego, ale koty zdecydowanie lubią na tym spać, więc postanowiłem spróbować moich sił po raz kolejny. Niestety tektura nie bardzo chce się zaginać w ładne łuczki, więc wynik jest nieco koślawy ale mam nadzieję, że kotom to nie będzie przeszkadzać. Zdjęcie poniżej:


    No i jak na razie ostatni projekt - drapak narożny do łóżka. Poza widocznymi na zdjęciu kartonikami w kształcie narożnika ma również na samym dole kwadratowy karton, który podstawia się pod nogę łóżka aby całość była stabilna. Czy to się sprawdzi zobaczymy wkrótce.


    To na razie tyle. Właśnie przyszła zamówiona na Amazonie sizalowa lina, więc pewnie wkrótce pojawią się nowe projekty, zgodnie z zasadą: drapaków dla kotów nigdy za wiele ;) Tak, że jeśli tego typu wpisy również Was interesują, to za jakiś czas mogę zrobić kolejny wpis z moimi "dziełami".

czwartek, 4 kwietnia 2019

Metro w Toronto

by G.

    Dzisiaj postanowiłem napisać co nieco o metrze w Toronto. Ponieważ codziennie dojeżdżam do pracy tym środkiem komunikacji, to nazbierało mi się trochę spostrzeżeń. Zacznijmy może od garści faktów.

    Pierwszy odcinek metra w Toronto oddano do użytku 30 marca 1954 roku. W tej chwili metro posiada 4 linie: linia pierwsza (żółta) ma z grubsza kształt litery U skierowanej otworem ku północy, jest to najdłuższa linia licząca 38 stacji i prawie 40 km długości. Linia druga (zielona) biegnie poziomo wschód-zachód i liczy 31 stacji oraz trochę ponad 26 km. Linie 3 (niebieska) i 4 (różowa/fioletowa) są krótkie mają odpowiednio 6 i 5 stacji i ok 6 i 5 km. W tej chwili w budowie jest 5 linia metra, która ma liczyć 25 stacji - prawie 20 km i ma przebiegać pod ulicą Eglinton - jeśli nic nie pokręciłem to powinna być równoległa do linii 2. A w planach jest linia 6 (18 stacji i 11 km długości).


    Całe metro jest obsługiwane przez TTC, co oznacza, że bilet jednorazowy kosztuje 3 CAD jeśli używamy karty PRESTO i 3,25 CAD jeśli płacimy gotówką. Tak jak i w naszym metrze raz zapłaciwszy można dowolnie się przesiadać i jak wszystkie bilety TTC, także i ten działa 2h (jeśli płacimy kartą PRESTO). Metro jest najszybszym środkiem komunikacji publicznej w obrębie ścisłego Toronto, pomijając oczywiście kolejkę GO, co nie oznacza wcale, że jest bardzo szybkie. Moja podróż do pracy obejmuje przejazd całą linią czwartą (4 stacje) oraz linią pierwszą (8 stacji). W weekend oraz poza godzinami szczytu zabiera to ok 30 min, w godzinach szczytu 40 - 55 min. Dlaczego? Tak jak i u nas jest to najdogodniejszy środek transportu i tak jak i u nas dużo biur znajduje się w centrum. Metro kursuje gęsto - w godzinach szczytu co ok 2 min, jeśli do tego dołożymy tłum wsiadających i wysiadających to o korek na torach nietrudno. Zarządzanie ruchem dodatkowo utrudnia to, że w przypadku 1 linii bliżej końców U stacje są dużo rzadziej niż w centrum. No i dochodzą jeszcze sytuacje awaryjne - ktoś wezwał pomoc - i pociąg czeka, aż ekipa ratunkowa upora się z problemem - co oczywiste, nie czeka tylko jeden pociąg, ale cała linia... A takie zdarzenia wbrew pozorom nie są aż tak rzadkie - jak do tej pory trafiam na nie średnio raz na tydzień.


    Metro w Toronto ma swoje lata i to niestety widać. Tory nie są już zbyt równe i miejscami pociąg naprawdę mocno kołysze. Stacje, mimo, że utrzymane w czystości, wyglądają na "przybrudzone" i często nadgryzione zębem czasu - tu i tam brakuje kawałków wystroju (w szczególności widać to na sufitach). Mimo to pociągi kursują regularnie i jeździ się dość wygodnie.


    To co odróżnia tutejsze metro od warszawskiego, pomijając oczywiście długość i wiek, to to, że sporo stacji znajduje się na powierzchni. Ponadto, szczególnie w centrum stacje często są wbudowane w podziemne części budynków i na zewnątrz wychodzi się przez budynek (nie ma tak jak u nas osobnych wejść do metra bezpośrednio z ulicy). I dodatkowo wygląda na to, że metro zatrudnia dużo więcej osób. Na każdej stacji poza automatycznymi bramkami jest kanciapa, gdzie siedzi pracownik u którego można kupić bilet (jeśli go akurat nie ma to pieniądze należy wrzucić do wystawionej na kontuarze "skarbonki"). Dodatkowo na bardziej ruchliwych stacjach są osoby kierujące ruchem pieszych. Na skrzyżowaniu linii 1 i 2 (gdzie wysiadam do pracy) rano zwykle jest 4-5 takich osób. Do tego należy jeszcze doliczyć osoby służące informacją - na wielu stacjach (znowu tych bardziej ruchliwych) stoją osoby ubrane w czerwone koszulki z dużym białym "i" i służą pomocą jakby ktoś się zgubił (osobiście nie widziałem, aby ktokolwiek z nimi rozmawiał, ale zwykle są "pod ręką"). Sumarycznie daje to naprawdę sporą armię ludzi.


Ciekawostki:
  • Kierunki w metrze (jak również i w innych miejscach) są podawane zgodnie ze stronami świata - np. platforma w kierunku północnym (zwykle jest jeszcze podana nazwa następnej stacji). W odróżnieniu od naszego metra nigdy nie ma podanej stacji końcowej.
  • Wyjścia zwykle też są oznaczone kierunkami świata - np. południowa strona ulicy Sheppard.
  • W centrum, większość budynków na poziomie -1 ma sklepy i dużo budynków jest połączonych pod ziemią - tak więc wychodząc z metra trafiamy na plątaninę korytarzy ze sklepami, często obejmująca kilkanaście sąsiadujących budynków.
  • Wagony podziemnej kolejki dostarcza Bombardier Transportation - Kanadyjska firma produkująca również samoloty (swoją drogą ciekawe dlaczego Warszawskie metro kupuje wagoniki za granicą).
  • W godzinach szczytu w metrze jest ciasno, ale rzadko jest ścisk - ludzie widząc, że pociąg jest zapchany często czekają na następny.