piątek, 17 maja 2019

Kanadyjska kocia inwazja

Koty wylądowały szczęśliwie w Toronto i już się zadomowiły w mieszkaniu.

Koty zasiedliły biurko
Na samym początku myśleliśmy, żeby koty jechały od razu z nami, ale ponieważ mieliśmy pierwszy miesiąc mieszkać u Łukasza i Martyny, postanowiliśmy poczekać z ich przywiezieniem aż znajdziemy sobie własne mieszkanie. Dodatkowo ja się jeszcze stresowałam, że w zimę koty mogą zmarznąć na lotnisku w czasie przenoszenia z samolotu. Koty zatem zostały z Warszawie w swoim mieszkaniu pełnym kocich udogodnień, swoich ulubionych hamaków i drapaków, opiekowała się nimi Asia, siostra cioteczna Grzesia. Dostawaliśmy relacje foto i video.
W międzyczasie my staraliśmy się znaleźć mieszkanie docelowe, a łatwo nie było, bo większość imigrantów przylatuje właśnie do Toronto, więc jest duża konkurencja, większość landlordow wymaga referencji kanadyjskich i potwierdzenia zatrudnienia. My nie mieliśmy ani jednego ani drugiego. Pod koniec grudnia dostałam umowę o pracę, wiec można było szukać mieszkania, w styczniu je znaleźliśmy, ale było dopiero od 1 marca, koniec końców okazało się, że koty muszą poczekać jeszcze trochę.



Gdy już wreszcie się wprowadziliśmy do mieszkania, trzeba było zacząć myśleć o kotach. Plan początkowo był taki, że ktoś by nam je przywiózł, ale skończyło się na tym, ze ja miałam pojechać do Warszawy, popracować trochę z biura, załatwić najważniejsze sprawy, lekarzy itp i załatwić transport kotów.



Może komuś się przyda streszczenie całego procesu.
Przede wszystkim najpierw sprawdziliśmy przepisy przywozu zwierząt do Kanady i przepisy wewnętrzne linii lotniczych (LOT). Okazuje się, że Kanada wymaga tylko dowodu szczepienia na wściekliznę, za to wymagania LOTu są dłuższe, oto one:
  • Zaświadczenie od weterynarza, że kot jet zdrowy. Prawdopodobnie lekarz powinien je wystawić w ciągu 48 godzin przed lotem, ale jeden pan z infolinii mi wmawiał, że badanie musi być zrobione wcześniej niż 48 godzin przed odlotem. Ja leciałam w niedzielę, a zaświadczenie było z piątku i przeszło. Na zaświadczeniu nie ma godziny badania, więc w sumie nie sprawdzają, ile godzin minęło
  • Świadectwo szczepienia na wściekliznę
  • Kot musi być zaczipowany
Kot bez nóg

Naszym kotom wyrobiliśmy paszporty zwierzęce już w sierpniu zeszłego roku (za każdy się płaci i nie każdy weterynarz je wystawia), z tym, że one są zasadniczo ważne raczej tylko w Unii Europejskiej. Tam jest wpisany nr chipa, szczepienia i tez jest miejsce na badanie lekarskie przez podróżą. Ja miałam zaświadczanie o badaniu i w kocich paszportach i osobno na kartce.
Specjalnie dla kontroli celnej/weterynaryjnej w Kanadzie pani weterynarz wypełniła mi formularz po angielsku o szczepieniu na wściekliznę, ale pan na lotnisku w Toronto spisał sobie wszystkie dane z paszportu, więc to chyba niepotrzebne. W sumie to możliwe, że udałoby się wjechać z samym paszportem, bo tam były wszystkie dane.



Trochę niefortunnie wybrałam lot, bo w niedzielę wielkanocną. Potem przeczytałam, że najlepiej jest lecieć ze zwierzakami w dzień powszedni, kiedy jest komplet personelu na lotniskach, ale w naszym przypadku nie było tak źle, nie stałam w długich kolejkach. Może dlatego, ze inni się zastosowali do porad internetowych i przewodzili koty i psy kiedy indziej.
Transporter musi spełniać określone wymagania - kot musi być w stanie wstać i się obrócić, musi mieć tez dostęp do wody i jedzenia, a co najmniej 3 ścianki boczne transportera powinny mieć otwory wentylacyjne. Zamknięcie powinno być metalowe i bolce zamykające powinny wchodzić na co najmniej 1.5cm do obudowy. Transporter w czasie przelotu nie może mieć kółek, ewentualne kółka trzeba zdjąć. Ja ich w ogóle nie kupowałam, bo kosztowały połowę tego, co sam transporter, potem żałowałam, bo przemieszczanie się z 2 klatkami i 2 walizkami po lotnisku nie jest łatwe, nawet jak się ma wózek.



Na lotnisko trzeba przyjechać 3 godziny przed odlotem. Bakuś oczywiście zaczął koncert od razu po włożeniu do transportera i miauczał całą drogę samochodem. Nawet Yorrisowu się udzieliło. Na lotnisku na szczęście się uspokoił. Na lotnisku czekał mój cały komitet pożegnalny (dziękuję!!!), więc miałam wsparcie duchowe, a było mi to potrzebne, bo się bardzo stresowałam tą podróżą. Koty dostawały pastę KalmVet na uspokojenie, a może bardziej przydałoby się to mnie. Pani przy checkinie sprawdziła wszystkie dokumenty, zważyła koty, a potem powiedziała, że mamy poczekać godzinę i dopiero wtedy oddać koty w specjalnym miejscu, gdzie oddaje się też nadbagaż. Poczekaliśmy, potem ja wchodziłam tam pojedynczo z kotami. Było to osobne pomieszczenie, więc była mniejsza szansa, ze koty wpadną w panikę i gdzieś uciekną. Musiałam wyjąć kota z klatki, a klatka w tym czasie była prześwietlana. Ja sama z kotem nie musiałam przechodzić przez żadną bramkę. Potem kota wkładałam z powrotem, zamykałam dobrze klatkę i oddawałam obsłudze.

Ulubiony fotel Yorrisa

Po oddaniu kotów już poszło gładko, poszłam do zwykłej kontroli bezpieczeństwa i dalej już standardowo. Przy boardingu spytałam się o koty, powiedzieli, że wiedzą o kotach i że wszystko jest w porządku. Na wszelki wypadek jeszcze przy wsiadaniu spytałam obsługi, czy na pewno temperatura i ciśnienie są ustawione odpowiednio, mówili, żebym się nie martwiła, ale że jeszcze specjalnie dla mnie sprawdzą z pilotem.



Lot był standardowy, jak zwykle męczący, dodatkowo myślałam o nich za każdym razem, jak bardziej szarpnęło. Na formularzu celnym musiałam zaznaczyć , ze przewożę żywe zwierzęta.
Na lotnisku kontrola paszportu poszła szybko, bo mam już kartę PR. Potem czekałam na bagaże i na koty. Jest tam specjalne miejsce na odbiór bagażu ponadwymiarowego i zwierząt (przy pasie 13, na końcu). W końcu je przywieźli - wyglądały na trochę zszokowane, ale spokojne. Nie widać było żadnej radości na mój widok, ale nie ma co się dziwić po 9 godzinach lotu. Tak, jak pisałam, miałam trochę problem z zapakowaniem ich obu i walizek na wózek, w końcu wiozłam wszystko na 2 wózkach, ale łatwo nie było. Musiałam jeszcze przejść przez kontrolę celną. Celnik sprawdził kocie paszporty, wypełnił formularze, musiałam zapłacić 35 dolarów i w końcu mogłam wyjść.
Grześ już czekał przy wyjściu, zamówiliśmy ubera XXL i jakoś po 23 byliśmy w domu.

Zwiedzanie nowego mieszkania

Koty na początku chodziły przestraszone na skulonych łapkach, zwiedzały mieszkanie bardzo ostrożnie. Teraz już się zupełnie zadomowiły, mają swoje ulubione miejsca do spania, drapaki i zabawki. Brakuje im pewnie balkonu, tutaj nie możemy rozwiesić siatki, więc ich nie wypuszczamy. Z kotami nie czuję się już tak bardzo samotna siedząc całe dnie w domu i pracując. Poza tym dopiero po ich przyjeździe uświadomiłam sobie, jak bardzo cały ten czas od tylu miesięcy martwiłam się, jak one zniosą podróż. To było jak wielki ciężki kamień w plecaku. Okazało się, że nie jest to taki duży problem, poza ceną  - ta przyjemność kosztowała 1200zł za każdego kota, plus jeszcze koszt transportera i weterynarza.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz