niedziela, 23 czerwca 2019

Klify Scarborough

by G.

    W niedzielę w z okazji dnia wolnego i ładnej pogody postanowiliśmy zobaczyć klify w Scarborough. Już wcześniej słyszeliśmy, że jest to miejsce ciekawe i warte zobaczenia. A patrząc na mapę wydawało się niezbyt daleko od nas, więc decyzja zapadła. Jak na Kanadyjskie standardy, rzeczywiście nie było to daleko, tylko lekko ponad godzinę jazdy autobusem i znaleźliśmy się na jednym z końców klifu (zielona flaga na mapce). Wyposażeni w płyn na komary (który na szczęście się nie przydał), krem przeciwsłoneczny (który na szczęście się przydał), wodę i bułki cynamonowe wyruszyliśmy na wyprawę.


    Rozpoczęliśmy od końca gdzie klify są nieco niższe. Na nasze nieszczęście okazało się, że zaznaczona na mapie ścieżka prowadząca na dół nie istnieje i musieliśmy przejść się kawałek górą. Na szczęście pogoda sprzyjała, a widok okolicznych domków wynagrodził rozczarowanie. W dół klifu zeszliśmy dość stromą wyasfaltowaną drogą, a zaznaczona na dole ścieżka okazała się być dość szeroką wysypaną gruzem drogą. Wygląda na to, że właściciele domków na górze nie są specjalnie chętni na pobudkę pewnego dnia na dole i w związku z tym u podnóża klifu zostało zrobione całkiem solidne wzmocnienie.


    Miejsce okazało się być bardzo urokliwe - z jednej strony jezioro z brzegiem wyłożonym kamieniami, z drugiej trochę krzaków i całkiem wysokie klify. Nie wiem dlaczego, ale jakoś założyłem, że klify powinny być skaliste, a te są ziemne. Jednak zupełnie to nie przeszkadzało, a może nawet robiło większe wrażenie.


    Dołem spacerowało się bardzo przyjemnie - słońce przypiekało mocno, ale dzięki chłodnej bryzie od jeziora zupełnie się tego nie czuło. Ludzi w sumie było zaskakująco niewiele, droga wygodna, a widoki piękne. Po drodze napotkaliśmy rzeźbę z metalu o dość solidnej konstrukcji (w Kanadzie czasami spotykamy podobne metalowa rzeźby porozstawiane w całkiem niespodziewanych miejscach - cóż, co kraj to obyczaj).


    Kawałek dalej okazało się, że dołem nie ma przejścia, bo akurat w tym miejscu jezioro dochodzi do samego klifu. Przyznam, że nie dopatrzyłem tego na mapie wcześniej. Zmusiło to nas do cofnięcia się kawałek i wyjścia na górę. Mimo to nie poddaliśmy się i po ominięciu przeszkody wróciliśmy na dół.


    Po zejściu na dół okazało się, że znaleźliśmy się w popularnym miejscu piknikowym. Na dość sporym terenie znajduje się tu: dość duża plaża, spory port jachtowy, parkingi i duży teren ze starannie utrzymanym parkiem gdzie można sobie wraz z rodziną bądź znajomymi przyjechać na grilla. Z powodu wysokiej wody brzegi były lekko podtopione, ale nie przeszkodziło to tłumom miejscowych w okupowaniu plaży i terenów zielonych. Co więcej z parku można podziwiać chyba najwyższą i najbardziej widowiskową cześć klifu.


    Jak widać na mapce pokręciliśmy się po okolicy, zjedliśmy lody i ruszyliśmy w drogę powrotną. Godzinna podróż autobusem zaprowadziła nas do domu. Na skutek konieczności zrobienia obejścia z planowanych 8 kilometrów zrobiło się nieco ponad 15, co lekko dało nam się we znaki, ale wycieczkę uważamy za bardzo udaną.


Ciekawostki:

  • Na jednym z rozlewisk spotkaliśmy czaplę - która wygląda zupełnie jak nasze czaple - no chyba, że coś pokręciłem...
  • Zejścia z klifu są zupełnie nie oznaczone - trzeba wiedzieć, że one tam są lub mieć dobrą mapę - znalezienie ich "przypadkiem" wydaje się być raczej trudne.
  • Grillowanie z rodziną lub znajomymi jest bardzo popularne w Kanadzie i nazywa się robieniem Barbecue. Co ciekawe, wydaje się, że można bez problemu grillować na większości terenów zielonych.
  • W Kanadzie właściwie wszędzie można wchodzić na trawę i tam piknikować - nigdzie nie spotkaliśmy tak popularnych u nas tabliczek "Szanuj zieleń". Wydaje się, że założenie jest takie, że teren zielony ma być dla ludzi.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Wycieczka na wyspę

by G.

    W ostatnią niedzielę z powodu ostatecznego nadejścia wiosny i ładnej pogody wybraliśmy się na wycieczkę na wyspę. Dla niewtajemniczonych zdradzę, że w Toronto, tuż koło centrum, znajduje się wyspa. Wyspa jest na tyle duża, że posiada własne lotnisko, poza nim na wyspie znajduje się trochę domków, szkoła, stacja straży pożarnej, plaże, wesołe miasteczko i trochę innych atrakcji. Ogólnie jest to całkiem przyjemne miejsce na weekendowy wypoczynek - pełne zieleni i świeżego powietrza.


    Aby dostać się na wyspę należy skorzystać z promu (wyspa nie jest połączona ze stałym lądem mostem). Promy odpływają z jednego miejsca na stałym lądzie i płyną do trzech różnych miejsc na wyspie - wszystkie kosztują tyle samo - nieco ponad 8 CAD za osobę. Ku naszemu przyjemnemu zaskoczeniu okazało się, że powrót na stały ląd jest już wliczony w cenę. W weekend promy kursują co ok 30 min przez większość dnia. 


    My popłynęliśmy na wschodni koniec wyspy i przespacerowaliśmy się do centrum - do mola, tam zjedliśmy małe co nieco i poszliśmy zobaczyć wesołe miasteczko. No ale po kolei. Wschodnia część wyspy jest głównie zajęta przez domki - budynki wyglądają na lekkie konstrukcje raczej odpowiadające domkom letniskowym, ale tutaj to ciężko powiedzieć. No i wszystko tonie w zieleni.


    Obejrzawszy plażę, ale nie zdecydowawszy się na kąpiel, ruszyliśmy w kierunku centrum wyspy. Wzdłuż wybrzeża prowadzi całkiem przyjemny deptak od strony wody osłonięty betonowym murkiem (falochron?) a z drugiej ścianą mocno podmokłego lasu.


    Centralna część wyspy została zamieniona w rozległy park - królują tu krótko przystrzyżona trawka, na której można sobie piknikować, szerokie alejki i ładnie utrzymane kwietniki. Co ciekawe nie znaleźliśmy tu żadnych wykwintnych restauracji - była jedynie budka z pizzą, jakiś grecki fast-food i przyczepa z bobrzymi ogonami (kanadyjski słodycz w postaci tłustego placka z super słodkimi dodatkami na wierzchu) i to wszystko. Za to nie było problemów z toaletami, których było co najmniej kilka w okolicy, i jak to w Kanadzie, darmowych.


    Z dodatkowych atrakcji można wejść na molo oraz popróbować swoich sił w żywopłotowym labiryncie.


    Pierwotnie planowaliśmy przejść na zachodni koniec wyspy (zajęty przez lotnisko), ale niestety na skutek śnieżnej zimy i mokrej wiosny poziom wody był dość wysoki i przejście zostało zalane. Również lekko podtopione było wesołe miasteczko w centralnej części wyspy. Mimo to udało nam się przespacerować po okolicy, obejrzeć (z zewnątrz) dostępne atrakcje, popodziwiać trochę zwierząt i wypić piwko w barze.


    Ogólnie wycieczka była bardzo przyjemna i myślę, że może w przyszłości jeszcze na wyspę powrócimy.


Ciekawostki:
- wyspa tak na prawdę nie jest jedną wyspą, a szeregiem wysepek połączonych mostami (mimo, że na stały ląd nie prowadzi żaden most)
- podobno można się za 200 CAD zapisać do loterii i wygrać dzierżawę domku na wyspie na 100 lat (część domków na wyspie należy do miasta)
- podobno centralna część wyspy jest popularnym miejsce na robieni barbecue ze znajomymi (rodzaj grilla)
- na wyspie można wypożyczyć różnego rodzaju pojazdy napędzane siłą mięśni (począwszy od rowerów poprzez tandemy aż po czterokołowe "samochody")