piątek, 27 września 2019

Park Algonquin cz. 2

by G.

    Wakacje, wakacje i po wakacjach :( Dzisiaj ostatni dzień, jutro już czas zbierać się do domu. Wczoraj nie pisałem, bo byliśmy tylko na krótkim wypadzie do miasta, więc w sumie nie było o czym. Za to dzisiaj po raz drugi odwiedziliśmy Park Algonquin. Tym razem, dla odmiany, stwierdziliśmy, że zrobimy kilka krótszych wycieczek - w sumie udało się przejść 4 trasy, no ale po kolei.

    Na pierwszy ogień poszła trasa Beaver Pond (Bobrzy staw) - trasa krótka, ok 2 km, ale nader urodziwa. Wiedzie najpierw do niewielkiego jeziorka z bobrzymi żeremiami, potem po mostku przez środek rozlewiska, następnie kawałek przez las do drugiego jeziorka - przechodzimy koło całkiem solidnej bobrzej tamy i możemy podziwiać całkiem spore jeziorko zrobione przez bobry.


    Tym razem zdecydowaliśmy się pobrać przewodnik i było warto. Poza całą masą innych rzeczy dowiedzieliśmy się na przykład, że bobry nie dość, że poza drzewami jedzą również lilie wodne, to potrafią je przenosić ze sobą na nowe miejsca. Dokładniej, kiedy tworzą nowe siedlisko to w stawie sadzą lilie jako przyszłe pożywienie.


    Jako drugą zaliczyliśmy trasę Spruce Bog Boardwalk (Ścieżka pomostowa przez bagno świerkowe). Trasa również krótka, ok 1,5 km i również niezwykle ładna (ale innych tu chyba nie ma ;)). Przez większość czasu idzie się pomostami nad bagnem. Częściowo przez rzadki las świerkowy - który okazuje się, że jest w stanie rosnąć na bagnie (sądząc po stanie drzew, nie są one zachwycone takim rozwiązaniem, ale dają radę), częściowo nad bagnem, a częściowo przez zwykły las.


    Tym razem przewodnik opisywał mechanikę powstawania tego typu biomów (w której, a jakże, uczestniczą również bobry).


    Następnie udaliśmy się na trasę zwaną Big Pines (Wielkie sosny) - chodzi oczywiście o białe sosny. Wzdłuż ok 3 kilometrowej trasy można zobaczyć kilkadziesiąt ponad 200 letnich sosen i trzeba przyznać, że robią wrażenie. To naprawdę piękne drzewa, wysokie, strzeliste o pniu ok metrowej średnicy - i jakieś takie niepodobne do naszych sosen ;)


    Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że niestety z wielkimi białymi sosnami jest problem, bo poza odrobiną szczęścia do rozmnażania się potrzebują pożarów (trochę podobnie jak sekwoje). A ponieważ od ponad 100 lat ludzie bardzo starają się aby pożarów nie było, to i z dogodnymi warunkami dla sosen jest problem...


    Chcieliśmy jeszcze odwiedzić trasę o dźwięcznej nazwie Lookout (Punkt widokowy), ale parking był tak zapchany, że samochody czekały w kolejce aż zwolni się miejsce. Stwierdziwszy, że trasa zostanie na następny raz ruszyliśmy dalej.


    Ostatnia, jak się okazało, w dniu dzisiejszym trasa Hemlock Bluff (Cykutowe urwisko ?) była również najdłuższą - ok 3,5 km. Hemlock (Cykuta, drzewo piołunowe ?) to to drzewo, o którym pisałem wcześniej, podobne do jodły o krótkich igłach. Trasa rzeczywiście obfituje w hemlocki, dorodne ładne drzewa. Po drodze trzeba się wspiąć prawie 40 m do góry, aby dotrzeć na punkt widokowy. Punkt znajduje się na skalnym urwisku, wysoko nad położonym poniżej jeziorkiem i roztacza się z niego widok na sąsiednie pofałdowane zbocza porośnięte obecnie pięknie przebarwionym lasem. 


    Kawałek idziemy skrajem urwiska, aby w końcu zejść nad brzeg jeziora. Potem wracamy przez las na parking, odwiedzając po drodze jeszcze jedno bobrze jeziorko. Przyznam, że po raz pierwszy widziałem z bliska bobrze tamy - są to całkiem solidne konstrukcje z drewna i ziemi.
    Tym razem przewodnik okazał się zbitkiem jakichś historii i chyba był najmniej ciekawy z dotychczas przez nas przejrzanych. No i to byłoby na tyle. Wakacje krótkie, ale nader udane. A do Parku Algonquin jeszcze kiedyś z przyjemnością powrócimy, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja.

środa, 25 września 2019

Screaming Heads

by G.

    Dzisiaj dzień zaczął się pięknie, ale my poczuliśmy już lekkie zmęczenie. W związku z tym plan na dzisiaj był niezbyt ambitny - odwiedzić miejsce zwane Screaming Heads (Krzyczące głowy), a potem spędzić leniwe popołudnie w domu (szczególnie, że według prognozy po południu miało padać).


    Miejsce to zostało stworzone przez nauczyciela - wybudował on na swojej posiadłości nietypowy zamek (jak na standardy europejskie, to słowo "zamek" jest lekkim nadużyciem) z basztą zakończoną krzyczącą głową. A na okolicznych polach umieścił liczne betonowe rzeźby o tematyce z grubsza związanej z duchami. Trzeba przyznać, że całość robi niesamowite wrażenie.


    Obecnie, poza betonowymi rzeźbami na terenie jest trochę konstrukcji kratownicowych, parę innych projektów oraz pole do gry we frisbee (swoją drogą, po raz pierwszy widziałem na żywo miejsce do gry we frisbee).


    Dla mnie osobiście niesamowite było to, że całość znajduje się na terenie prywatnym, ale jest ogólnie dostępna - jest parking, kibelki i ostrzeżenie, że wchodzi się na własną odpowiedzialność oraz prośba aby się nie wspinać na konstrukcje. Przy wjeździe stoi skarbonka na datki, ale nie ma żadnych obowiązkowych opłat. Teren jest dość duży i dobrze utrzymany (jest czysto, a trawa jest krótko przystrzyżona). Można chodzić wszędzie, oglądać co się chce, robić zdjęcia...


    Dla zainteresowanych pogłębieniem tematu: https://www.atlasobscura.com/places/midlothian-castle na stronę warto zajrzeć, bo jest tam sporo zdjęć :)


    Podsumowując, mi miejsce bardzo się podobało i zdecydowanie polecam do odwiedzenia jeśli ktoś się kiedyś zapędzi w te okolice.


    A po południu rzeczywiście zaczęło padać, więc decyzja z poranka okazała się nader słuszna ;)

wtorek, 24 września 2019

Syrop klonowy i inne atrakcje

by G.

    Dzisiaj w końcu pogoda dopisała - było nieco chłodniej ale za to słonecznie właściwie przez cały dzień. W związku z tym program wyszedł dość bogaty. Dzień zaczęliśmy od wizyty na farmie syropu klonowego, następnie odwiedziliśmy śluzę, potem zwiedziliśmy coś w rodzaju skansenu, a ponieważ wciąż było ładnie to popołudniem ponownie odwiedziliśmy park Arrowhead. No ale po kolei.


    Po przyjeździe zaczęliśmy szukać co jest ciekawego do zwiedzenia w okolicy (wiem, że to nieco późno, ale lepiej późno niż wcale ;)) i jedną z atrakcji okazała się farma syropu klonowego Sugarbush Hill. Ponieważ syrop klonowy lubimy i jest to jeden z produktów narodowych kanady, to postanowiliśmy dowiedzieć się jak się go właściwie robi.


    Plantacja którą zwiedzaliśmy leży kilka kilometrów od miasta. Ma ona powierzchnię ok 40 ha, a sok jest zbierany z ok 3200 drzew (podobno jest to plantacja średniej wielkości). Po całym lesie rozciągnięte są rurki, którymi na wiosnę sok spływa do kadzi umieszczonych w specjalnym domku. Sok następnie jest zagęszczany (historycznie odbywało się to poprzez odparowanie wody podczas podgrzewania, obecnie większość wody jest odciągana przez maszynę działającą na zasadzie odwrotnej osmozy, a sok się gotuje dopiero na sam koniec). Potem określa się kolor soku i sprawdza zawartość cukru, butelkuje i to właściwie tyle - przynajmniej z grubsza.


    Właściciel pokazał nam po kolei cały proces produkcyjny i dokładnie opisał poszczególne etapy. Całość trwała ok 1,5 h i była naprawdę ciekawa. Na koniec można było spróbować wyrobów końcowych (syropu klonowego, musztardy z syropem klonowym, sosu barbecue z syropem klonowym itd.) no i oczywiście dokonać zakupu (co uczyniliśmy). A no i ciekawostka, można tam było również nabyć lody z syropem klonowym - co też zrobiliśmy - są całkiem dobre, delikatne w smaku.


    Gdyby ktoś się kiedyś zapędził w te okolice to polecamy: http://www.sugarbushhill.com/ A jak nie, ale byłaby możliwość odwiedzenia innej farmy produkującej syrop klonowy, to myślę, że warto. Z ciekawostek to można dodać, że jakość syropu nie zależy od koloru - owszem, im ciemniejszy kolor, tym intensywniejszy smak, ale zawartość cukru jest taka sama, a sam kolor zależy od warunków pogodowych i reakcji drzew na powyższe.


    Na przedmieściach Huntsville znajduje się miejsce zwane Burnel Lift Locks (Śluza Burnel) - jest to zabytkowa śluza pozwalająca ominąć niewielką tamę. Śluza ma dokładnie taką samą konstrukcję jak śluzy na Mazurach. Różnica jest taka, że cały teren jest bardzo ładnie utrzymany (trawka przystrzyżona, kwiatki posadzone) i otwarty dla zwiedzających. Bardziej to przypomina ładnie utrzymany park ze śluzą w środku, niż urządzenie komunikacyjne.


    Następnie udaliśmy się do niewielkiego skansenu Muskoka Heritage Place (Miejsce dziedzictwa kulturowego). Zwiedzić tam można ok 20 domków (wszystkie są otwarte) oraz przejechać się kolejką w zabytkowych wagonach - trasa ma ok 1 km. Wstęp nie jest tani - kosztuje ponad 20 CAD za osobę dorosłą, ale moim zdaniem miejsce jest warte odwiedzenia. 


    Poza tym, że wszystkie domki są otwarte i można sobie obejrzeć jak jeszcze nie tak dawno temu żyli w tych okolicach ludzie, to w wielu z nich można spotkać osoby ubrane w stroje historyczne, które z chęcią opowiedzą co nieco nie tylko o samej budowli, ale również o miejscowych zwyczajach i z którymi można również po prostu porozmawiać o różnych rzeczach - niekoniecznie związanych ze skansenem. Dodatkową atrakcją są różnorakie pokazy - my widzieliśmy 3: pokaz kowalski, uczestniczyliśmy w robieniu świeczek metodą zanurzania knota w wosku oraz byliśmy na lekcji w jednoizbowej szkole.


    Z czymś podobnym już się zetknąłem w Szwecji, ale tu odniosłem wrażenie, że było to bardziej naturalne - ale może to kwestia lepszej znajomości języka ;) Ciekawostką jest to, że właściwie wszyscy animatorzy byli w mocno podeszłym wieku - myślę, że jest to super idea - z jednej strony pozwala ożywić muzeum, a z drugiej pozwala na aktywizację osób starszych (choć muszę przyznać, że w Kanadzie osoby starsze są naprawdę bardzo aktywne). W każdym razie jest to dużo ciekawsza forma zwiedzania i poznawania przeszłości. Dla zainteresowanych: https://www.muskokaheritageplace.ca/en/index.aspx


    Ponieważ godzina wciąż była młoda, a pogoda piękna postanowiliśmy raz jeszcze zajrzeć do parku Arrowhead. Tym razem wybraliśmy się na krótką trasę do wodospadu (nieco ponad 2 km). Malownicza ścieżka wiodła wzdłuż strumienia, następnie mostkiem nad wodospadem i z powrotem drugą stroną rzeczki.


    Odwiedziliśmy również punkt widokowy na Big Bend (Wielkie Zakole) - w tym wypadku chodzi o wyjątkowo ładne zakole na rzeczce przepływającej przez park.


poniedziałek, 23 września 2019

Park Algonquin

by G.

    Wczoraj prognoza pogody mówiła, że dzisiaj ma padać, ale już z rana prognoza twierdziła, że ma popadać z rana a potem ma się zrobić ładnie. W związku z tym postanowiliśmy odwiedzić pobliski park Algonquin. Ten park jest nieco większy od odwiedzonego przez nas wczoraj - ma powierzchnię ponad 7650 km2. Park zorganizowany jest właściwie identycznie jak ten odwiedzony wczoraj - przy wjeździe pobierana jest opłata za samochód, a potem można zwiedzać do woli (w parku również są campingi, domki, można łwić ryby, pływać na canoe itd.). Z różnic, to ponieważ park jest większy, to trasy wiodące w ciekawe miejsca zaczynają się od parkingów przy drodze wiodącej przez Park. W większości wypadków wygląda to tak, że jest informacja, że tu jest szlak o takiej nazwie. Można stanąć na parkingu, są kibelki i śmietniki, no i początek trasy.


     Na początku trasy można sobie pobrać przewodnik po trasie (przewodniki są dostępne w kilku językach), opłatę za przewodnik można wrzucić do skarbonki (50 centów). Na trasie co jakiś czas znajdują się słupki z kolejnymi numerkami wskazującymi co ciekawsze miejsca (pewnie opisane w przewodniku). Na końcu trasy jest specjalna skrzynka do której można wrzucić przewodnik, jeśli nie chce się go zabrać ze sobą. My nie zdecydowaliśmy się na skorzystanie z przewodnika, ale może trzeba było...


    Na początek wybraliśmy trasę Track & Tower (Tor i Wieża). Trasa teoretycznie nie jest bardzo długa - ma lekko ponad 8 km, ale jest dość ciężka - praktycznie cały czas idzie się pod górę lub z góry po leśnej ścieżce pełnej kamieni i korzeni. Na dodatek okazało się, że prognoza lekko rozminęła się z prawdą i przez prawie całe przejście (ponad 3 h) padało i mżyło na zmianę.


    Trasa wiedzie przez las nad brzeg jeziora, następnie koło niewielkiej zapory (dużej zastawki raczej), na niewielkie wzgórze z pięknym widokiem. Potem schodzi się na szlak starej kolejki (został po niej tylko nasyp, choć trzeba przyznać, że imponujący), następnie znów przez las do kolejnego jeziorka i z powrotem na parking.


    Miejsce piękne, las co chwila zmienia charakter - miejscami jest to ciemny las świerkowy, kawałek dalej z rzadka rozstawione wielkie jodły górują nad mieszanką klonów i jesionów. W jednym z miejsc przez dłuższy czas szliśmy przez las bukowy, praktycznie wszędzie można spotkać większe i mniejsze zagajniki cyprysów w postaci wielkich drzew a czasem idzie się po kobiercu długich sosnowych igieł. 


    A potem okazało się, że to wszystko podobne, ale nie takie same... Bo sosny to wcale nie sosny, a White Pine (Biała sosna - Pinus strobus - https://en.wikipedia.org/wiki/Pinus_strobus) - do sosny podobne, ale kora inna, igły inne, szyszki inne... Jodły to nie jodły, a Eastern Hemlock (Wschodni szalej? - Tsuga canadensis -  https://en.wikipedia.org/wiki/Tsuga_canadensis) - niby wygląda jak jodła, ale igły krótsze i kora jakby inna. Tak, że pewnie i reszta wydaje się znajoma, ale to nie to samo...


    Ukształtowanie terenu jest niesamowite - mnóstwo górek i dolinek z licznymi wychodniami skalnymi. Z jednaj strony sprawia to, że krajobraz jest ciekawy - dolinki, wypełnione wodą, tworzą liczne mniejsze i większe jeziora lub bagna i bagienka, a z górek, szczególnie gdy uda się wdrapać na skałkę, roztaczają się piękne widoki. A z drugiej strony jest to teren ciężki do podróżowania - rzeczki, jeziorka, bagienka no i cały czas droga w górę lub w dół...


    Ponieważ pogoda się poprawiła, a do wieczora zostało jeszcze trochę czasu to zdecydowaliśmy się na jeszcze jedną krótką trasę (ok 2 km) - Peck Lake (Dziobiące jezioro?). Szlak wiedzie dookoła niewielkiego lecz niezwykle urokliwego jeziorka. Trasę przeszliśmy, zdjęcia porobiliśmy (pewnie wyszły najładniej, bo nawet chwilami słońce się pokazało) i stwierdziwszy, że jesteśmy zmęczeni wróciliśmy do domu.


    Czy było warto? Zdecydowanie tak - miejsce piękne, szczególnie teraz, jesienią, gdy drzewa się przebarwiają. Poza roślinnością widzieliśmy trochę chimpanków (pręgowców - taka mała wiewiórka ;)) i dzięcioła, no i mnóstwo grzybów (w tym niektórych prawdopodobnie jadalnych - nie zbieraliśmy, bo w parku raczej nie wolno).


    Dla zainteresowanych oficjalna strona parku: https://www.ontarioparks.com/park/algonquin (choć jak większość stron Kanadyjskich, jakość pozostawia co nieco do życzenia).

niedziela, 22 września 2019

Park Arrowhead

by G.

    Jesteśmy na wakacjach!!! Po raz pierwszy od rozpoczęcia pracy w Kanadzie (a po prawdzie, to od przeniesienia się do Kanady) wyjechaliśmy na wakacje. Nie pojechaliśmy daleko, bo tylko do Huntsville (niecałe 200km na północ od Toronto) i nie na długo (bo tylko na tydzień), ale zawsze :) Jak to się stało, ano wybraliśmy miejsce - ładnie położone (sądząc po zdjęciach), w dobrej lokalizacji (pomiędzy jeziorem Muskoka a parkiem Algonquin) i pozwalające na przyjazd z kotami. Wypożyczyliśmy samochód, wzięliśmy urlop, spakowaliśmy koty no i pojechaliśmy.


    Podróż przebiegła w miarę sprawnie, szybko i bez problemów. W Toronto było trochę korków - jak zawsze, ale potem jechało się przyjemnie. Wypożyczyliśmy Forda Escape - jest to samochód całkiem duży (średni jak na standardy Kanadyjskie), ale chodziło o to aby bez problemu spakować koty (dwa transportery lotnicze zajmują jednak sporo miejsca). Po przyjeździe koty zaaklimatyzowały się całkiem szybko, a i nam miejsce się bardzo podoba :) Ale o tym może innym razem.

    Dzisiaj niestety od rana padło, ale na szczęście ok 16 trochę odpuściło. Pomimo wiszących nisko chmur i groźby ponownych opadów zdecydowaliśmy się na małą wycieczkę do pobliskiego lasu - parku prowicji Ontario, który nazywa się Arrowhead. Park jak na standardy Kanadyjskie nie jest duży - ma powierzchnię ok 12,4 km2, ale jest całkiem ciekawy.


    Wydaje się, że w Kanadzie podejście do ochrony przyrody jest nieco inne niż u nas. Za wstęp do parku się płaci, a właściwie płaci się za wjazd (opłata jest za samochód). Na terenie parku jest kilka parkingów, poza tym w parku można biwakować - są wyznaczone miejsca gdzie można rozstawić namioty, są domki do wynajęcia, na naszej trasie spotkaliśmy również kibelki, krany z wodą pitną, miejsca piknikowe z ławeczkami i grillami no i oczywiście są wyznaczone trasy piesze i rowerowe pozwalające dotrzeć do najciekawszych fragmentów parku.


    Na dzisiejsze popołudnie wybraliśmy trasę dookoła jeziora Arrowhead liczącą niecałe 6 km. Po opuszczeniu terenów zagospodarowanych turystycznie nasza ścieżka wiodła przez las, według naszych standardów, nieomal dziewiczy. Las mieszany liściasty z gęstym podszyciem, wszystko świeżo wymyte przez deszcz. Drzewa niestety dopiero zaczynają się przebarwiać, więc dominującym kolorem wciąż jest zieleń, ale już gdzieniegdzie przebija się żółć i czerwień. Trasa mocno pofalowana, wiodła czasem dalej od jeziora aby potem zejść niemal nad sam brzeg. Co ciekawe, mimo braku słońca, teren naprawdę piękny. A może właśnie lekka podeszczowa mgiełka przydała okolicy uroku.

    Nam miejsce bardzo się podobało, jeśli starczy nam czasu i pogoda pozwoli to pewnie wybierzemy się tam ponownie - zostało jeszcze kilka tras wyglądających naprawdę obiecująco. Jak by ktoś się kiedyś zapuścił w te okolice to polecamy. Dla zainteresowanych poszerzeniem tematu strona parku: https://www.ontarioparks.com/park/arrowhead


Ciekawostki:
- na terenie parku znajduje się kilka plaż, w tym jedna gdzie można wprowadzać psy.
- w jeziorze nie tylko można się kąpać, ale jest również wypożyczalnia canoe i kajaków (wydaje się, że również można przyjechać z własnym sprzętem pływającym)
- w zimie park oferuje trasy dla narciarzy biegowych i osób chodzących na rakietach śnieżnych
- wygląda na to, że na terenie parku wolno łowić ryby


niedziela, 8 września 2019

Montaż domku dla kotów

by G.

    Dawno temu pojawiły się głosy, że powinienem nagrać filmik z robienia rzeczy dla kotów. Pomysł ten długo chodził mi po głowie, aż w końcu zdecydowałem się spróbować go wykonać. Filmik nie przedstawia całego procesu budowy domku dla kotów. Przygotowanie wszystkich elementów chwilę trwało i nie zostało udokumentowane. Na filmie jest pokazany tylko ostatni etap: montaż.


    Filmik został wykonany metodą poklatkową - w trakcie montażu robiłem zdjęcia, które potem zostały sklejone w jedną całość. Niestety brak doświadczenia w temacie kręcenia filmów zaowocował pewnymi niedoróbkami technicznymi. Mimo to uważam, że jak na pierwszy raz efekt jest nie najgorszy.

niedziela, 1 września 2019

Park Thompsona

by G.

    Niedawno odwiedziliśmy Park Tommy'iego Thompsona. Jest to długi cypel wychodzący dość daleko w jezioro Ontario, dobrze widoczny z wyspy, o której pisałem w jednym z wcześniejszych postów. Park leży niedaleko od centrum, ale dostęp do niego jest nieco utrudniony ponieważ aby dostać się do wejścia trzeba przejść spory kawałek przez tereny przemysłowo-portowe. Długość cypla, a zatem i parku to ok 5 km.

Zdjęcie parku ze strony parku.
    Interesujące jest to, że park jest konstrukcją sztuczną - cypel został usypany z piasku wybranego podczas budowy portu. Z biegiem czasu sztucznie usypany cypel "przypadkowo" zdziczał i stał się ostoją dzikiej zwierzyny. Obecnie park jest dostępny dla zwiedzających z jednej strony, a z drugiej jest odpowiednikiem naszego rezerwatu przyrody, więc przebywanie w parku obwarowane jest licznymi zakazami, głównie dotyczącymi nieschodzenia z wyznaczonych ścieżek i nienarzucaniu się dzikim zwierzętom.

Widok z parku na wyspę i centrum Toronto.
    Sam park ma głównie charakter łąkowy z niewielkimi zagajnikami drzew liściastych, a liczne cypelki odcinają mniejsze i większe laguny stanowiące doskonałe schronienie dla ptactwa wodnego. Osobiście, będąc tam,  miałem wrażenie przebywania w miejscu porzuconym przez człowieka i odzyskanym przez przyrodę. Wrażenie to potęguje fakt, że wybrzeże od strony otwartego jeziora zbudowane jest z gruzu. Leżą tam zwały betonu i cegieł teraz już pozaokrąglane przez wodę ale nadal dobrze rozpoznawalne. Wygląda to trochę jak kamienista plaża zbudowana ze sztucznych kamieni (widok nie jest niemiły, a raczej nieco zaskakujący).

Plaża z cegieł i betonu.
    Jak przystało na ostoję dzikiej zwierzyny w parku nietrudno spotkać różnorakich przedstawicieli fauny. Głównie są to wodne ptaki - my widzieliśmy sporo kormoranów, trochę kaczek i co nieco drobnego ptactwa (niekoniecznie wodnego). Udało nam się zobaczyć również parę motyli. Na stronie parku jest napisane, że w parku można spotkać również sowy, gryzonie, węże i żółwie, ale przypuszczam, że jest to nieco trudniejsze, nam się w każdym razie to nie udało.

Stado kormoranów.
    Wydawać by się mogło, że utrudniony dostęp i dziki charakter miejsca nie zapewnią parkowi dużej popularności, ale tak nie jest. W parku może tłumów nie było, ale również ciężko by było go nazwać bezludnym. Wydaje się też, że jest to miejsce dość popularne wśród rowerzystów.

Motylek :)
    My w parku spędziliśmy prawie cały dzień i właściwie mam wrażenie, że tylko "liznęliśmy" go po wierzchu. Znajduje się tam mnóstwo zakamarków stanowiących doskonałe miejsce do odpoczynku w ciszy i spokoju, "z dala" od cywilizacji i jednocześnie będących doskonałymi punktami obserwacyjnymi dzikiego ptactwa. Tak więc jeśli ktoś lubi obcowanie z dziką przyrodą to jest to miejsce zdecydowanie godne polecenia. Również warto odwiedzić to miejsce w przypadku potrzeby złapania oddechu i oderwania się od spraw codziennych.

Jedna ze ścieżek w parku.
    Dla zainteresowanych link do strony parku: https://tommythompsonpark.ca/about/
    

sobota, 17 sierpnia 2019

Słów parę o zwierzątkach

by G.

    Kanada, a przynajmniej ta część którą do tej pory widzieliśmy, obfituje w zwierzęta. I nie mówię tu tylko o terenach dzikich czy odludnych, a raczej o terenach miejskich. Ciekawe jest to, że zwierząt jest nie tylko dużo pod względem ilości, ale są one również różnorodne. Pewnym zaskoczeniem była dla mnie ilość gatunków, które można tu w miarę łatwo spotkać, a których nie ma w Polsce (albo ciężko je zobaczyć). I to właśnie o nich chciałbym słów parę napisać.

Sójka błękitna
    Gdy nadeszło lato i zrobiło się całkiem ciepło powszechnie dało się słyszeć nietypowy dźwięk. Dość głośne jakby elektryczne bzyczenie, trwające ok 10 - 20 sekund i cichnące, aby po chwili rozbrzmieć ponownie. Dźwięk nie należy do zbyt przyjemnych i jest zaskakująco głośny. Na początku myśleliśmy, że to jakieś urządzenie elektryczne, ale hałas nie bardzo pasował do takiej teorii. W końcu sprawdziłem w internecie - okazuje się, że taki dźwięk wydają cykady. Niezbyt ładne owady, ale za to doskonale słyszalne.

Cykada
    W okolicach Toronto jest zatrzęsienie ptaków i nie mówię tu o takich pospolitościach jak gołębie czy wróble / mazurki ale o całej ptasiej rodzinie. I tak z powodu bliskości dużej ilości wody jest tu sporo różnych rodzajów ptaków wodnych jak kaczki, perkozy, chruściele, widzieliśmy nawet czaplę, no i nie można zapominać o słynnych kanadyjskich gęsiach. Gęsi, nota bene, można spotkać na co trzecim trawniku.

Kanadyjskie gęsi
    Poza ptakami wodnymi jest tu również sporo innego ptactwa. Rzadko, ale czasem się udaje zobaczyć sójkę błękitną (pierwsze zdjęcie w poście), parokrotnie widzieliśmy kardynała szkarłatnego oraz całą masę drobnych ptaków, których nigdy wcześniej nie widziałem, a tu można je zobaczyć na co drugim dłuższym spacerze. Raz spotkałem nawet jakiegoś ptaka drapieżnego i to w środku miasta w niewielkim parczku.

Kardynał szkarłatny
    Dla mnie osobiście zaskakujące jest to, że na trawnikach w Toronto można spotkać całą masę drobnych ssaków. Bardzo popularne są tutaj wiewiórki, które czasami udaje się zobaczyć w stadach do kilku sztuk na jednym trawniku. W odróżnieniu od naszych wiewiórek kanadyjskie są czarne lub szare i chyba trochę większe (rudych tutaj w ogóle nie widziałem).

Czarna wiewiórka
    Poza wiewiórkami na trawnikach daje się spotkać świstaki, króliki  i pręgowce (ang. chipmunk). Wszystkie te zwierzaki podchodzą do ludzi z dystansem, ale raczej specjalnie się nie boją. Zwykle nie ma problemu z obejrzeniem ich a nawet ze zrobieniem zdjęcia. Oczywiście jak się podejdzie zbyt blisko to uciekną, ale widać, że ludzie tutaj raczej zwierzętom krzywdy nie robią.

Pręgowiec

    Podejrzewam, że jak się wie na co patrzeć i gdzie szukać, to da się tutaj znaleźć dużo więcej ciekawych zwierząt, ale te można spotkać na co dzień. Ciekaw jestem czy taka różnorodność fauny wynika z tego, że jest tu dużo niezamieszkanych terenów (choć te wszystkie zwierzaki spotkaliśmy w miejskich terenach zielonych), czy ze względu na typ zabudowy (dużo domków), czy też ze względu na podejście ludzi do dzikich zwierząt. A może liczą się wszystkie te czynniki i jeszcze parę innych o których nie pomyślałem...

Świstak
    Osobiście uważam, że jest to przyjemne i motywujące do spacerów. Każde wyjście może się zakończyć zobaczeniem czegoś nowego i interesującego.

Królik
Ciekawostki:
- Na jednym ze spacerów spotkaliśmy w stawie żółwie - ale ciężko powiedzieć, czy żyją one tam naturalnie, czy też są hodowane. Do tej pory nigdzie indziej żółwi nie widzieliśmy.

Żółw
- Pręgowiec jest podobny do wiewiórki, ale mniejszy i ma charakterystyczne pręgi na grzbiecie. Tak na prawdę Chip&Dale byli pręgowcami oraz Alwin i wiewiórki powinien być raczej Alwinem i pręgowcami.

- Świstaki są dużymi zwierzętami (waga ok 4 kg) i dla mnie jest zaskakujące, że tak duże zwierzę spokojnie pasie się na trawnikach w środku miasta.
- Drużyna baseballa z Toronto to sójki błękitne (Blue Jays) i nawet mają sójkę z swoim logo:

Image result for blue jays logo